Blog

Na skałę zbyt dla mnie wysoką wprowadź mnie, czyli Tatry 2008

Jak co roku, tak i w tym byłam na urlopie w Tatrach. Coś mnie tam zawsze ciągnie i jakoś na wiosnę już tęsknię za górami. Marzyłam o wejściu na Rysy, o jeździe na rowerze wzdłuż Dunajca, o ulubionej Dolinie Pięciu Stawów, o Wiktorówkach, oscypkach i o spotkaniach z góralami. Część z tego udało się zrealizować, a część musi poczekać na spełnienie.

Wyjechałam 2. lipca. Pogoda upalna. Chciałam pojechać do Oświęcimia i pojechałam. Żar z nieba i auto bez klimatyzacji nieco mnie osłabiły. Zwiedzałam muzea oświęcimskie i wstrząsnęło mną. Ogrom ludzkich tragedii. Widok włosów, walizek, grzebieni, garnków, protez kończyn i tego wszystkiego co człowiek zabiera gdy się przeprowadza lub wyjeżdża. Kominy krematoryjne i ludzie traktowani jak przedmioty najniższej kategorii. Jakoś gdy byłam tam wiele lat temu nie zrobiło to na mnie takiego wrażenia. Po zwiedzeniu i zjedzeniu co nieco wyruszyłam dalej w drogę. Postanowiłam pojechać przez Suchą Beskidzką i Maków Podhalański. Ta część drogi w upale mnie dobiła. Co chwila remont drogi, światła, ruch wahadłowy i żar z nieba. Chwilami robiło mi się słabo. W końcu dojechałam, zmęczona i ogólnie skołowana.
Zdjęcia z Oświęcimia.

Następnego dnia wybraliśmy się do Doliny Strążyskiej i na Sarnią Skałę, a z niej do Doliny Białego. Ot trasa na rozruszanie. Zdziwiło mnie to, że jakoś szybko poszło. Wieczorem poszliśmy grabić siano przed deszczem. Trochę się górale dziwili, że ja to robię i nawet trochę umiem. W następnych dniach pogoda się popsuła. Na dalszą wyprawę nie było co się wybierać. Pozostawały odwiedziny znajomych we wsi i czytanie książki. Ot takie łażenie, gadanie z góralami, przyglądanie się ich pracy. Takich dni w czasie tego wyjazdu nie brakowało. Pogoda nadawała rytm. Odwiedzałam też w tym  czasie różne miejsca. Obowiązkowo wystawę ikon w kaplicy na Jaszczurówce. Wystawa była ciekawa, piękna i jak zawsze uduchowiona. Szukałam jak zawsze inspiracji i teraz kłębią się różne pomysły. Byłam też w Kościele Cudownego Medalika. Jakoś wcześniej nigdy mnie tam nie zaniosło, aż do teraz.

W niedzielę 6. lipca po porannej mszy w Białym Dunajcu i kawie, wyszliśmy w góry. Wybraliśmy Tatry zachodnie i drogę na Trzydniowiański Wierch (1758 mnpm), a stamtąd gdzie się uda. Pogoda idealna. Był Trzydniowiański, a za nim Kończysta (2002 mnpm). Nie chcieliśmy wracać tą samą drogą i były dwie alternatywy, albo trochę z powrotem w dół i dalej Doliną Tomanową,

albo przez Starobociański (2176 mnpm). Czas powrotu ten sam. Wybraliśmy drogę przez Starobociański. Było warto. Piękne widoki przez cały czas. Dałam temu radę i nawet następnego dnia nie miałam żadnych dolegliwości związanych z chodzeniem po górach. Wiedziałam wtedy, że mogę zawalczyć o najwyższą górę…

Po odpoczynku w poniedziałek, we wtorek ruszyliśmy do Szczawnicy, a stamtąd na rowerach wzdłuż przełomu Dunajca, do Czerwonego Klasztoru. Trasa przepiękna, nie zbyt trudna. Zawsze marzyłam żeby tą drogą jechać na rowerze i patrzeć na Dunajec, na spływające tratwy, wznosić oczy ku Trzem Koronom i zwiedzić Czerwony Klasztor. Tak też się stało. Sam klasztor też robi wrażenie miejsca przemodlonego, spokojnego, jakiegoś innego niż to co nas otacza. Średniowieczne mury i atmosfera pozwalały się poczuć jak w filmie „Wielka Cisza”.
Zdjęcia z Czerwonego Klasztoru.
Więcej o Czerwonym Klasztorze.

Na początku tego wyjazdu przeglądając Księgę Psalmów natrafiłam w Ps. 61 na taki fragment: Wołam do Ciebie z krańców ziemi, gdy słabnie moje serce: na skałę zbyt dla mnie wysoką wprowadź mnie, bo Ty jesteś dla mnie obroną, wieżą warowną przeciwko wrogowi. Te słowa stały się dla mnie jakby obietnicą i zarazem prośbą. Czułam i przyznawałam z pokorą, że Rysy (2499 mnpm) mogą być dla mnie górą zbyt wysoką, a jednak pragnęłam tam być. Wyruszyliśmy 10. lipca przed 7.00 z Leszczyn. Pogoda nie była pewna, było pochmurno, nieśmiało próbowało przedrzeć się słońce. Dzień wcześniej po deszczu, pod wieczór można było zobaczyć dziwne zjawisko zwane przez górali słonecznicą. To tak jakby słońce odbijało się w chmurze, coś w rodzaju tęczy na chmurze lub pomarańczowego odblasku. Jakby w tej chmurze świeciło drugie słońce, tylko słabsze. Górale mówią, że to na zmianę pogody. Miałam nadzieję, że na lepszą.

Szliśmy znienawidzonym przeze mnie asfaltem do Morskiego Oka. Człapałam się. W schronisku wypiłam kawę i obmyślałam alternatywę, gdyby pogoda nadal była taka pochmurna. Stwierdziliśmy, że pójdziemy do Czarnego Stawu i tam zdecydujemy. Zrobiliśmy też założenie, że nic na siłę, jak nie damy rady to trudno. Nad Czarny Staw dotarliśmy dość gładko. Pogoda jakby się nieco poprawiała, słońce wyglądało jakby śmielej. Ruszyliśmy w górę. Stromo, ciężko, chwilami po śniegu. Było chłodno i wiało. Dotarliśmy do Kotła pod Rysami. Postanowiliśmy się posilić. W tym czasie śmigłowiec TOPR-u krążył to nad Mnichem, to przed Mięguszowiecką Przełęczą. Kogoś, lub czegoś szukali. Podobno znaleźli plecak kogoś kto wcześniej zaginął. Na schronisku, były dwie kartki o poszukiwanych osobach, które prawdopodobnie wyszły w góry i dotychczas nie powróciły. Warkot śmigłowca wzbudził we mnie jakiś dziwny niepokój. Zwłaszcza mój żołądek go odczuwał jako coś w rodzaju mdłości połączonych z drżeniem. A najtrudniejsze było przed nami. Długie wspinanie się po łańcuchach na strome, skaliste zbocze. Serce miałam wrażenie, że z wysiłku staje, czasem opadałam z sił i pojawiał się lęk. Nie dawaliśmy się. Tomek (góral co ze mną wędrował) powtarzał co jakiś czas: „Ni mo źle…” (Czyli nasze: Nie jest źle) ale i jego trochę wziął strach przed samymi Rysami na przełęczy między niżnymi Rysami a właściwymi. Stąd już jakby jeden sus i już. Jesteśmy na Rysach! Wielka góra zdobyta. Ciasno, miejsca mało a turystów sporo.

Jeszcze zastanawiający napis na starej tablicy oznajmiającej, że było tu przejście graniczne. Dziwi to, że przepisy dotyczą pieszych, rowerzystów i narciarzy. Zwłaszcza rowerzystom życzę powodzenia 😉 Kilka zdjęć, czekolada i nużące zejście w dół. Długie i ostrożne zejście, może lżejsze, ale nie łatwiejsze od morderczego podejścia. Każdy krok postawiony z uwagą i doborem miejsca stawiania nogi. Ktoś jeszcze w górze mówił: „Co nas nie zabije to nas wzmocni”. A mnie się zdaje, że może nie zabić ale uszkodzić. Duchowo na pewno wzmocni jeśli się przetrzyma. Ulga przy Czarnym Stawie i jakby się nie dowierzało, że było się tam wysoko, gdzie nawet nie widać. Nad Morskim Okiem strudzonych wędrowców przejmuje pod swe skrzydła Matka Boża od Szczęśliwych Powrotów. Tak jakoś schowana, że widzi się ją tylko wtedy gdy się wraca do schroniska. Myślę, że widzą ją tylko Ci co w sercu swoim niosą wdzięczność po trudzie długiego wędrowania, Ci co dziękują za szczęśliwy powrót z gór. Słyszałam o tej kapliczce, i przecież nie jeden raz byłam w tym rejonie, a jednak nie widziałam. Ze schroniska doszliśmy do Włosiennicy i stamtąd już wozem ciągnionym przez dwa kasztany zjechaliśmy na dół. To była ostatnia wyprawa w góry tego lata. Następnego wieczoru w pogoni za pieskiem szczekającym natrętnie po nocach, przestawiło mi się w kręgosłupie i tej nocy wiedziałam, że planowany Kasprowy, Liliowe, Gęsia Szyja i Wiktorówki pozostaną w sferze marzeń.

Postanowiłam wrócić dzień wcześniej. Trochę mnie nudziło siedzenie w domu, bez możliwości wyjścia w góry. W sobotę jeszcze msza na Bachledówce. Wróciłam w niedzielę 13.07. Drogi luźne, remonty i ciężki sprzęt nie był tak dokuczliwy. Udało się wrócić w niecałe 7 godzin. Mój wóz kolejny raz spisał się doskonale. Tylko za oknem tych widoków brak, a gdy zamknę oczy widzę nadal panoramę Tatr z Leszczyn i Dolinę Pięciu Stawów, do której tym razem nie dotarłam.

PS. Dzięki Tomek za wspólne wędrowanie, cierpliwość i czas.

Zdjęcia z gór.
Nowe panoramy.
Reszta w fotogalerii w albumach: Zakopane, Podhale, Kultura.

5 odpowiedzi

  1. Nie chodziłem po Tatrach parę ładnych lat. Wspomnienia mi mówią, że czlek schodzi z gór wzmocniony fizycznie i uskrzydlony duchowo:)
    Trochę planowałem wizytę w górach w tym roku, ale małżonka spodziewa się dziecka – nie ma mowy o chodzeniu po górach.

  2. W tym roku Tatry były dla mnie zbyt niskie…marzę o zbyt wysokich…

  3. Obudziłać we mnie wspomnienia. Kiedyś dużo wędrowałam po Tatrach, zarówno po polskich jak i słowackich. Teraz już serce mi nie pozwala na zbyt duży wysiłek. Miło więc chociaż popatrzeć na zdjęcia. Piękne zdjęcia.

  4. Tatry piękne, niepowtarzalne – niestety nie dla mnie, bo wszędzie jest pod górę ; ). Gratuluje Agniecha siły i odwagi, żeby zawlec się na te Rysy. Tylko teraz jak już tam byłaś to gdzie pójdziesz następną razą?????

  5. Wspaniała przygoda cudowne zdjęcia Agnieszko-zazdroszczę:) Kiedy w końcu zabierzesz siostrę na taką wyprawę?:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Archiwum

Moja twórczość
Przed renowacją Matka Boża Nieustającej Pomocy. Wersja z koroną. Styczeń 2019. Po renowacji Przed renowacją

Kategorie

- Moje produkcje

Poprzednie edycje