Po długim czasie, z przebojami w końcu jest. Zmówiony na jesieni św. Hubert. Jakoś nie wiodło mi się wykonując go. Po pierwszym dniu zapadłam na rwę kulszową i pracę musiałam odłożyć.
Wiosną wróciłam… Nie zabrakło chwil zwątpienia, nawet raz postanowiłam spalić w piecu to co zrobiłam, bo długo trzeba było mieć jakąś zwariowaną wyobraźnię, żeby zobaczyć w klocku św. Huberta. Pod koniec prac przerżnęłam palec dłutem tak, że znów na lepiej niż tydzień musiałam odłożyć robotę. Dłuto się zemknęło i poszło, chyba też po kości, bo bolesność była duża i do tej pory drętwe to miejsce jest. Śmiałam się, że św. Hubert z kuszy strzelił, bo rzeczywiście kuszę wtedy wycinałam. W sobotę skończyłam, pomalowałam i zaliczyłam następny atak rwy kulszowej. Jaki początek, taki koniec. Zastanawiałam się dlaczego tak. Może dlatego, że nie lubię zbytnio myślistwa, a to właśnie patronem myśliwych jest św. Hubert? Wolę do dzikich zwierząt strzelać z aparatu fotograficznego, niż ze strzelby. Zabijanie jest nie dla mnie. Mało kto zna do końca żywot św. Huberta. Większość ludzi zatrzymuje się na legendzie, jak to w lesie zobaczył Hubert jelenia z krzyżem w porożu. A co potem? Potem był uczniem świętego Lamberta, gorliwym apostołem i biskupem. Warto poczytać >>A tak to z pieńka powstał św. Hubert.
[youtube]https://youtu.be/13MIlG7f8S4[/youtube]
Jedna odpowiedź
Nieźle, niesamowicie… I co teraz z tą figurą?